W wyniku całkowitego lockdownu wiele firm świadczących usługi dla ludności musiało zejść „do podziemia”, aby walczyć o przetrwanie. Wprowadzone przez rząd programy pomocowe pomogły przetrwać firmom najtrudniejszy okres, jednak wzrósł w tym czasie także udział szarej strefy, który zdaje się nie maleć po cofnięciu restrykcji.
Jedną ze sztandarowych branż, które w wyniku nałożonych na przedsiębiorców restrykcji, wynikających z pandemii koronawirusa musiały okresowo działać w szarej strefie, była branża beauty. Z dnia na dzień tysiące zakładów fryzjerskich i kosmetycznych zostało zamkniętych – przynajmniej oficjalnie. Jak pokazał bowiem czas, rynek na jakiś czas zszedł do podziemia. Kosmetyczki, manicurzystki i fryzjerzy umawiali się z klientami na zabiegi, wykorzystując w tym celu np. media społecznościowe. Usługa wykonywana była „po ciuchu” i aby nie wyszła na jaw, także bez paragonu.
Mniej „szczęścia”, a w zasadzie możliwości, miała turystyka, hotelarstwo, przewozy osób, czy gastronomia. Te branże także zostały całkowicie zamrożone rządowymi restrykcjami. W ich przypadku jednak – jak i wielu innych – zapotrzebowanie w czasie lockdownu zwyczajnie spadło. Nie było mowy o „daniu z podziemia”, czy cichym umawianiu się na nocleg w hotelu.
Szara strefa w gastronomii
I tak jak gastronomia wydawała sobie, choć w minimalnym stopniu radzić z pandemią poprzez dostawy jedzenia do klientów, tak wzrosła w tym czasie także ilość transakcji, które nie zostały opodatkowane. – Dowozy dały nam 40-45% przychodów, które generujemy normalnie w tym okresie. Kadra została ta sama, jednak musieliśmy się dostosować. Kelnerzy dowozili posiłki, a barman przyjmował zamówienia. Finalnie i tak dołożyłem ok 25 tys do biznesu w tym czasie. Gdybym miał jeszcze zapłacić podatki, dołożyłbym jeszcze więcej – mówi jeden z warszawskich restauratorów.
Nie przegap: Dotacje na kapitał obrotowy Mazowsze. Padła konkretna kwota
W podobnym tonie wypowiada się także właściciel trzech punktów z „ulicznym jedzeniem” w jednej z mazowieckich miejscowości, argumentując, że w sytuacji gdyby każdą z przeprowadzonych w czasie pandemii transakcji musiał dokumentować, także dokładałby do interesu.
– Wyszedłem na zero. Mam małe koszta, bo to tylko budki z kababem, ale przetrwałem tylko dzięki dowozom w tym czasie. W dużej mierze pomogły mi w tym znacznie większe marże i niewystawianie paragonów. Rząd może mówić co chce, ale ja mam kredyty, dzieci i nikt się mną nie przejmie. Na pytanie, czy dziś także nie wystawia paragonów, przedsiębiorca nie chciał już odpowiedzieć. – Powiem tak. Dopóki nie było koronawirusa, każdą transakcję puszczaliśmy przez kasę. 95% płatności odbywało się kartami. Dziś terminali nie używamy. Została tylko gotówka – dodaje przedsiębiorca.
Odblokowanie gospodarki i powrót większości branż do aktywności, poprzedzone rządowym wsparciem firm, zdaje się nie wpływać na udział dokumentowanych transakcji. Kwestię tę poruszył dziś także Sylwester Cacek, prezes sieci Sfinks. W wywiadzie dla portalu money.pl wskazał, że z jego obserwacji wynika, iż udział szarej strefy w niektórych restauracjach wzrósł po luzowaniu.
Cacek zwrócił jednocześnie uwagę, że odpowiednia, rozsądna regulacja podatków będzie miała wpływ zarówno na poziom cen, jak i ograniczenie szarej strefy. Ta bowiem od lat sukcesywnie w Polsce malała. Prezes dodał także, że walka skarbówki z szarą strefą jest nieopłacalna i bardzo kosztowna.
Za argumentem podatkowym stoi także Związek Przedsiębiorców i Pracodawców, który w zorganizowanej kilka dni temu akcji #RatujmyPolskieRestauracje apeluje o jednolity 8-procentowy podatek na wszystkie usługi gastronomiczne. ZPP dodaje także, że polski rząd powinien wziąć przykład z innych krajów, które obniżyły już podatki na wiele usług, aby ratować firmy przed falą upadłości.
Znaczny wzrost gotówki w obiegu
Ograniczeniu szarej strefy wydaje się nie sprzyjać także znaczny wzrost gotówki, która pojawiła się w Polsce w czasie pandemii. W pierwszych tygodniach nakładanych przez rząd obostrzeń, a także masowej panice związanej z pojawieniem się COVID-19 w naszym kraju, Polacy masowo rzucili się na wypłatę oszczędności z banków. Szacuje się, że tylko w marcu i kwietniu do obiegu trafiło 46 mld zł w gotówce, a ostatnia decyzja Narodowego Banku Polskiego nie wesprze jej eliminacji.
Czytaj także: Bankomat wypłaci nam tylko dwa banknoty w ramach limitu
Przypomnijmy bowiem, że NBP poinformował kilka dni temu, o zamiarze masowego wprowadzenia do bankomatów tzw. pięćsetek, czyli banknotów o nominale 500 zł, które – w ocenie banku – mają ułatwić Polakom rozliczenia transakcji.
Dodatkowo w dobie praktycznie zerowego oprocentowania lokat oraz ogólnej niepewności społeczeństwa względem sytuacji gospodarczej, trzymanie pieniędzy na rachunkach bankowych wydaje się być coraz mniej atrakcyjne. To wszystko może spowodować, że ilość gotówki, krążącej w naszych rękach zwiększy się jeszcze bardziej i nijak będzie to się miało do naturalnego pomniejszania szarej strefy.
Dołącz do społeczności przedsiębiorców i komentuj do woli.